Samotna Ekspedycja

Samotna Ekspedycja

Czyli niezwykłe przypadki Natemis

Chapter 1 by AmethystWind AmethystWind

Natemis krzyknęła, kiedy twarda dłoń oberżysty zacisnęła się na jej ramieniu, po czym zaciągnęła do wyjścia. Po chwili została niemal dosłownie wyrzucona przed drzwi. Jedynie dzięki latom treningu udało jej się utrzymać równowagę. Przynajmniej ocaliło ją to od całkowitej kompromitacji.

-Bez złota nie przychodź – warknął oberżysta, zatrzaskując za nią drzwi. Dziewczyna westchnęła i położyła dłoń na brzuchu, który donośnym burzeniem domagał się swego.

Nie był to dla niej zbyt owocny rok. No i powoli zbliżała się zima. Jeżeli nie zdoła szybko zarobić pieniędzy... najprawdopodobniej będzie zmuszona zjeść własnego konia. A naprawdę nie chciała, aby musiało do tego dojść. Ostatnimi czasy był to jedyny przyjaciel, który jej pozostał. Byłoby to dosyć niezręczne zakończenie tak pięknej przyjaźni.

Nałożyła na twarz kaptur, po czym skierowała kroki do stajni. Stajenny, który przed chwilą rzucił zaczepną uwagę o jej tyłku, nie zdążył nawet zająć się jej koniem. Spojrzał na nią zdziwiony, kiedy weszła do środka. Natemis wyciągnęła rękę, oczekując podania cugli.

-Brak złota? - Stajenny wykrzywił się w uśmiechu. - Wiesz, chętnie dam ci trochę, jeżeli zrzucisz te ubrania i pobaraszkujemy tu trochę.

Dziewczyna starła ten uśmieszek z jego twarzy porządnym uderzeniem otwartej dłoni. I nie było to jeden z tych policzków, które dają panny dworu niekurtuazyjnym podrywaczom. To był cios zadany przez wyćwiczoną do walki kobietę. Kiedy stajenny upadł i z podkulonymi nogami zaczął przyciskać dłoń do prawdopodobnie uszkodzonej szczęki, Natemis pomyślała, że może jednak trochę przesadziła. Trudno. Zabrała swojego poczciwego siwka i na jego grzbiecie ruszyła przez miasto.

Zatrzymała się w centrum, gdzie ujrzała grupę zebranych ludzi. Ich pancerze oraz broń wskazywały, że raczej nie są tutejszymi. Podjechała na tyle blisko, żeby usłyszeć rozmowę.

-Ponoć w grocie w samym środku Czarnego Lasu smok kiedyś miał leże i złota górę. Wejście dziś zawalone, smok zdechł pewno, ale patrzcie, co tu mam!

Starszy mężczyzna w szacie wyciągnął zza pazuchy kawałek papieru. Wszyscy zgromadzeni pochylili się nad nim.

-To sekretne, boczne wejście. A tu mam klucz. Ukr.. em, podarowany mi przez samego Daltara Smokobójcę – czarodziej schował obie przedmioty zza pazuchę.

-Taka okazja może się nie powtórzyć!

-Góra złota! Będziemy żyć jak królowie!

-Ale chwila, przydałby się nam włamywacz, co?

-Słuszna uwaga. Poszukajmy jakiegoś w mieście!

-Ale chyba nie podzielimy się z nim skarbem?

-No a jak! Ty myślisz, że za darmo będzie pracować?!

-On ma rację, włamywacza godnie się nagrodzi.

Natemis nie słyszała już tych rozmów. Kierowała się w stronę wyjazdu z miasta, przyglądając się mapie z ukrytym przejściem, a ą dłonią bawiąc się starym kluczem.

Nieregularna linia wyznaczana przez korony drzew ciągnęła się wzdłuż horyzontu, wyglądając wyjątkowo mrocznie w świetle rzucanym przez powoli zbliżające się do kresu swej dziennej wędrówki słońce. Na tle lasu, słusznie ochrzczonego „Czarnym”, wyróżniała się sylwetka pojedynczego jeźdźca.

Natemis jechała w stronę drzew, mając na sobie swój roboczy strój: jedwabną tunikę, przykrytą mocną, skórzana kamizelką, okrywaną przez płaszcz z wysokim kapturem, zarzuconym na głowę, spod którego wysypywały się jej jasne włosy. Na nogach miała skórzane spodnie, porządne i nie krępujące ruchów, na stopach buty, z tegoż samego materiału. Na nadgarstkach widniały metalowe zarękawice. Strój krępował ruchów i zapewniał całkiem porządną ochronę. Na plecy zarzucony miała kołczan, w którym oprócz strzał tkwił jej łuk, przy pasie tkwił sztylet, po prawej stronie i krótki miecz po lewej. Broń szybka, a do tego zabójcza.

Towarzyszył jej jej wierny rumak, wygrany w karty od pewnego hrabiego. Nazywał się wcześniej „Nieprześcigniony”. Natemis zmieniła jego imię na „Żebrak”. Bo kolor jego sierci przypominał jej płaszcze żebraków z jej rodzinnego miasta.

Dwójka podróżników zbliżyła się do wjazdu do lasu. Droga, którą przybyli, nie kończyła się na granicy puszczy, ale prowadziła w głąb, ginąc wśród krzaków i gęstwin. Natemis spojrzała na pysk Żebraka.

-To co, wjeżdżamy? - Koń odpowiedział niezbyt radosnym prychnięciem. - Oj, daj spokój, kiedy wrócimy, kupię ci najlepszego owsa. I załatwię jakąś klacz na własność! Zasłużyłeś po tym wszystkim.

Uderzyła kostkami o boki wierzchowca, a ten powoli zanurzył się w głębi lasu. Gdy zniknęli już w mroku, na jednej z gałęzi, tuż nad drogą, usiadła samotna wrona. Zakrakała, ale nietypowo, jak zwykle im się to nie zdarza. Ktoś o dobrym słuchu i wyobraźni mógłby przysiąc, że jest to śmiech.

Jechali przez kilka godzin, prowadzeni przez światło zachodzącego słońca, które przebijało się przez potężne korony drzew. Gdyby nie ta krwawa łuna, rzucająca długi, wystrzelony na zachód cień, Natemis nigdy nie zorientowałaby się, w którym kierunku obecnie zmierza. A wiedziała, że musi jechać na północ.

Las nie był aż tak straszny, jak się spodziewała. Szczerze, nawet wyjątkowo mało zwierząt jak dotąd widziała. No i było dosyć cicho. Gdyby znała się lepiej na naturze, pewnie niepokoiła się tym o wiele bardziej. Cóż, ale się nie znała.

W końcu jednak słońce zaszło i ściemniło się tak bardzo, że dziewczyna miała trudności z dostrzeżeniem, co znajduje się kilka metrów przed pyskiem Żebraka. Zatrzymała się, gdy ujrzała zza ścianą niewielkich sosenek polankę. Wyglądała na dosyć dobre miejsce na rozbicie obozu. Tylko... zerknęła na mapę zza pazuchą. Nie lepiej było jak najszybciej zająć się problemem i czym prędzej opuścić ten las. Spoglądała to na polankę, to na dalszą drogę, zastanawiając się.

Co wybierze?

Want to support CHYOA?
Disable your Ad Blocker! Thanks :)